Kiedyś w rozmowie z moją Teściową
(żeby było jasne – cudowną i bardzo mądrą życiowo kobietą) poskarżyłam się
trochę na mojego Męża odnośnie jego władczej i mało empatycznej postawy.
Pożaliłam się, że czuję się niedoceniana i że mój wkład i moja praca wcale nie
są przez niego dostrzegane a na dodatek – w przypadku jakiegokolwiek
niedociągnięcia – surowo ocenia moje wyniki. I wiecie co usłyszałam? Że sama
jestem sobie winna. Oczywiście mogłabym się na nią obrazić – bo w końcu to Teściowa
– więc nawet wypada:)
Ale…. wiedziałam, że Ona ma rację. Przez lata przyzwyczaiłam mojego Męża do
tego, że wszystko jest na tip top a ja zawsze zwarta i gotowa jestem do jego
dyspozycji – masz ochotę na wyjście – bardzo proszę – balujemy do rana a
potem….. do pracy. W
domu porządek, wszystko na błysk, pranie, prasowanie no i oczywiście gotowanie,
które uwielbiam. Jego powrót – wielkie święto na miarę Bożego Narodzenia –
niezależnie od tego czy to akurat lato, czy zima. No i oczywiście ja – zrobiona
na 100% always! Włos, pazur, figura...
Wszystko zaczęło się zmieniać
wraz z pojawieniem się dzieci. Przy pierwszym jeszcze ogarniałam. Wróciłam
nawet do pracy…. Kiedy na świat przyszło drugie Bambini potrzebowałam więcej
czasu aby poukładać swój świat i znów wpasować się w wyidealizowany spis
wymagań mojego mężczyzny. Znów się udało.
Jako kobieta ambitna, nie
wyobrażałam sobie jednak że pozostaję w domu jako perfekcyjna jego pani i nie
mam dodatkowego zajęcia. Kiedy więc
dzieci wyruszyły na podbój placówek edukacyjnych, ja otworzyłam mój własny
biznes.
I tutaj się zaczęło rozjeżdżać. We wszystkich sferach
życia nagle przestało być idealnie. Dom ogarnięty – jako tako...Stosy prania i
prasowania są jak Kilimandżaro – nie do pokonania. Zaczęło brakować czasu a na
dodatek sił na imprezy, czas spędzony wspólnie z dziećmi.
Jak wiadomo człowiek szybko
przyzwyczaja się do dobrego, więc cóż się dziwić, że Mąż zaczął narzekać na
brak uśmiechu, ciągły stres czy zmęczenie?
Kobiety, naturalnym dla nas jest,
że bardzo pragniemy miłości. Dla niej jesteśmy gotowe do poświęceń i wyrzeczeń.
Wciąż boimy się, że jeśli nie będziemy zbyt doskonałe, perfekcyjne i posłuszne
to ON od nas odejdzie. Prawda jest taka, że jeśli ma odejść to i tak to zrobi a
my zostaniemy z całym bagażem żalu który zbierałyśmy przez lata.
Dlatego tak ważne jest abyśmy
kochały i szanowały siebie same.
Kiedyś usłyszałam, że
kobieta-matka to takie stworzenie, która w hierarchii potrzeb swoje stawia
zaraz za papierem toaletowym. Coś w tym jest. Przez cały tydzień znajdzie czas,
żeby przygotować wszystko w domu, zająć się dziećmi, zawieźć dzieci na
wszystkie 10 zajęć dodatkowych, ugotować, wyprać, wyprasować, zmienić koła w
aucie a zapytana kiedy przeczytała książkę, poszła na trening czy zwyczajnie
nic nie robiła odpowie, że nie ma na to czasu lub siły.
A przecież skoro mamy czas aby
zatroszczyć się o innych to tym bardziej należy nam się troska o nas same. I
zapewniam Was – jeśli określicie swoją własną przestrzeń i pokażecie innym,
często najbliższym, że wy też jesteście ważne to oni będą się z Wami liczyć.
Nie namawiam Was do strajku i
rewolucji. Nie namawiam do natychmiastowego zakończenia związku. Znam bardzo
wiele związków, zarówno tych „lądowych” jak i „morskich” u których po fazie
randkowania i spijania sobie z dzióbków nastała pora „docierania się” i ….
trwała ona kilka lat. I wiecie co Wam powiem? Te związki są naprawdę trwałe,
prawdziwe i … dojrzałe. W tych związkach jest prawdziwa miłość, szacunek,
poczucie bezpieczeństwa i odpowiedzialność za drugiego człowieka. Te związki są
na dobre i na złe.
Dlatego warto zawalczyć. Ale żeby
móc walczyć o udany związek z drugim człowiekiem najpierw trzeba zawalczyć o
siebie samą. O swoje szczęście, o swoje poczucie godności i szacunek – Wasz
szacunek do siebie samych. Traktujcie siebie dobrze Kochane Kobiety, a w ten
sposób „wymusicie” dobre traktowanie u innych.
Mój Mąż czasem złości się na mnie
( kiedy nie posłucham go w jakiejś kwestii, w której oczywiście On jest
specjalistą)
i pyta, kiedy w końcu zacznę go słuchać. Odpowiadam mu wtedy z uśmiechem, że
skoro on zaczął mnie słuchać po 11 latach, to jeszcze musi trochę poczekać...
Komentarze
Prześlij komentarz